Artykuły
Od zdjęcia do książki
Mijał miesiąc mojej podróży po Azji. Codziennie atakowały mnie nowe kolory, zapachy i widoki intensywne tak jak potrafią być tylko w Indiach. Świat był gorący, parny i zakurzony, a hałas ulicy powodował zawrót głowy (kto nie próbował przejść przez ruchliwe skrzyżowanie w Azji, nie zrozumie o czy mówię). Obrazki zmieniały się jak w kalejdoskopie – jednego dnia maszerowałam przez plantacje herbaty, drugiego pływałam z rybakami po kanałach, następnego trafiałam do nowego miasta i zasypiałam przy śpiewach muezzina albo gwarze sąsiedniego bazaru. Chociaż tyle się działo, mnie – wstyd się przyznać – zaczynało się wydawać, że wszystko jest podobne. Cieszyłam się, że trafiam w nowe miejsca, ale: ile świątyń można obejrzeć, żeby kolejna nie wydawała się podobna do poprzednich? Ile przegonić próbujących się dobrać do mojego plecaka małp? Do ilu właściwych autobusów wsiąść? Ile razy odpowiedzieć na pytania, skąd jestem i dlaczego podróżuję bez męża?
Tego dnia było wyjątkowo gorąco, a ja miałam w planach dwie dość oddalone od siebie świątynie słynące z misternych płaskorzeźb na ścianach. Rzeczywiście, przyglądając im się trudno oderwać od nich wzrok i uwierzyć, że komuś chciało się to wszystko zrobić. Siedziałam pod jakimś marnym krzakiem wierząc, że daje mi trochę cienia, popijając sok ze świeżego kokosa i ciesząc się ciszą – palące słońce wystraszyło pielgrzymów. I wtedy, jak spod ziemi, wyrosła grupa hinduskich kobiet idących do świątyni. Chwyciłam za aparat, by zrobić im zdjęcie. Kiedy je potem obejrzałam pomyślałam, że jeśli kiedyś napiszę książkę, ono będzie jej okładką.
Dziś już nie pamiętam dokładnie, co takiego zobaczyłam na tym zdjęciu, ani dlaczego kolory, którymi wcześniej zachwycałam się codziennie, teraz zrobiły na mnie takie wrażenie. Wrażenie większe niż kolejne świątynie, plaże, dżungle, plantacje herbaty, gaje palmowe, gwarne miasta, wszędobylskie krowy i milion innych rzeczy, które – teoretycznie – powinny być dużo ciekawsze.
Zdjęcie nie jest okładką książki, bo było za słabe techniczne. Gdyby jednak nie tamta chwila, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś naprawdę mogę ją napisać.
Marzena Filipczak