Wywiad z Agnieszką Janiszewską - Szczepanik
PP: Serdecznie gratulujemy wydania Pani pierwszej powieści „Woda księżycowa”. Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Bardzo dziękuję! „Napisz książkę” – ta myśl była ze mną od dość dawna, przynajmniej gdzieś od czasów liceum. Czasem mówili mi to znajomi ludzie, bo dobrze szło mi pisanie różnych tekstów, ale przede wszystkim coś powtarzało mi to w środku. Długo jednak starałam się ten głos zignorować, bo dużo rzeczy wydawało się ważniejszych. Dużo rzeczy – jeżeli nie wszystkie dookoła – krzyczą głośniej niż nasz wewnętrzny głos! Wreszcie jednak zdecydowałam się wysłać opowiadanie na konkurs literacki, którego ogłoszenie znalazłam w Internecie. Zajęłam pierwsze miejsce. Później powtórzyło się to kilkakrotnie – wysyłałam jakiś tekst na konkurs (literacki, dziennikarski, na esej) i wygrywałam nagrody. Miałam taką dobrą passę, która trwała kilka miesięcy. Jedną z wygranych był właśnie kurs Pasja Pisania :) Także stopniowo utwierdzałam się w przekonaniu, że pisanie może być dla mnie właściwą ścieżką, no i pewnego dnia usiadłam do komputera z myślą, że zaczynam pisać powieść. A dalej to już „popłynęło”. Natomiast – co chciałabym podkreślić – nie uważam absolutnie, żeby do tego, aby zacząć pisać, potrzebne były jakieś nagrody, czy inne wyrazy uznania. Oczywiście, każda zachęta jest cenna, ale ta potrzeba (pisania, czy innej twórczości artystycznej) bierze się z wnętrza. Jeśli się ją ma, warto po prostu pisać – warto zacząć!
PP: Jaka jest droga od pisania do szuflady do publikacji książki?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Bywa stroma, kręta i długa. Ale na końcu jest dużo pięknych widoków :) U mnie historia z wydaniem książki wyglądała tak, że rozesłałam gotową powieść do wielu wydawców. Już po kilku dniach jeden odpowiedział bardzo entuzjastycznie, z informacją, że jest zainteresowany wydaniem książki. Niestety, warunki umowy były dla mnie nie do zaakceptowania – musiałabym zobowiązać się, że wszystkie kolejne teksty literackie przez kilka lat wysyłam w pierwszej kolejności do tego wydawnictwa. Taki cyrograf. Nie zdecydowałam się więc i szukałam dalej, co trwało kilka miesięcy. Ostatecznie, dzięki wsparciu finansowemu fundacji Łódź Arte, udało się wydać „Wodę księżycową” w wydawnictwie Novae Res.
PP: Kto był Pani mistrzem do naśladowania?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Na etapie pierwszej powieści nie myślałam o tym, żeby się na kimś wzorować. Raczej uległam tym znakom dookoła (jak choćby wygranym w konkursach) oraz własnej intuicji i zaczęłam opowiadać historię, która w jakichś strzępach i zarysach tłukła mi się po głowie. Na etapie pisania nie myślałam też o wydaniu, o tym, że ktoś kiedyś nazwie mnie pisarką, może porówna mój styl do stylu innego pisarza. To była wtedy jeszcze zupełna abstrakcja. Ale miałam za sobą setki stron przeczytanych powieści – oczywiście. Myślę, że to prawda, że nie da się pisać, nie czytając, nie znając kontekstów kultury, nie będąc zanurzonym w tym metaforycznym języku, jakim posługuje się literatura. I miałam, rzecz jasna, ulubionych pisarzy, ulubione książki. Jedną z nich jest „Bóg rzeczy małych” Arundhati Roy – niesamowicie poetycka proza. Niesamowicie! Być może w nie do końca świadomy sposób wzorowałam się właśnie na tej autorce, bo byłam pod ogromnym wrażeniem jej książki i tego, że można tworzyć takie plastyczne opisy – takie surrealistyczne, a zarazem żywe obrazy ze słów. Tworzyć akapity – jak powiedział Stephen King – które zaczynają oddychać. Tak, nadal uważam Arundhati Roy za mistrzynię pióra – mimo tego, że nie należy ona do twórców bardzo produktywnych pod względem ilości wydanych tytułów. „Bóg rzeczy małych” to jednak prawdziwa perełka – i na pewno takie perełki tworzy się długo.
PP: Jak wymyśliła Pani swoich bohaterów? Czy postacie pochodzą z realnego świata, czy są wyłącznie tworem fantazji?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Poza Krzysztofem Brossem, który mieszka w Teleśnicy Sannie w Bieszczadach (polecam odwiedzić jego gospodarstwo agroturystyczne – magiczne miejsce!) i jest postacią autentyczną, wszystkie inne postacie są fikcyjne. Co nie znaczy, że nie mają pewnych cech osób, które poznałam lub które były kiedyś, czy nadal są mi bliskie. Bohaterowie „Wody księżycowej” są jakby „uszyci” z cech charakteru, fragmentów dialogów, spojrzeń i gestów ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Ale w jakimś sensie są też (mam nadzieję) zupełnie unikatowi – są po prostu bohaterami powieści i to jest ich podstawowa tożsamość.
PP: Książka ma piękny tytuł :) Proszę zdradzić dlaczego akurat woda księżycowa?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Dziękuję. „Przyrządzanie” wody księżycowej to rytuał ludowy, o którym kiedyś przeczytałam na jakiejś amerykańskiej stronie. Moon water. I zachwyciła mnie ta nazwa, więc postanowiłam użyć ją jako tytułu. Gdy pisałam książkę, pod hasłem „woda księżycowa” (po polsku) w Internecie nie było jeszcze żadnych wyników. Teraz pojawiło się na ten temat już sporo treści :)
PP: Jak wygląda u Pani proces pisania powieści? Tworzy Pani najpierw jakiś szkic fabuły czy raczej pisze Pani „z głowy”?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Najpierw przychodzą pomysły, które zapisuję w notesie, a później tworzę ogólny szkic. Szkic, przynajmniej części fabuły, jest bardzo pomocny – nadaje kierunek pracy. Ale potem to już zazwyczaj „płynie” bez planu, wątki formują się i jakby same „pchają się” na świat. Tak to odczuwam i jest to bardzo ekscytujący proces.
PP: Skąd czerpie Pani pomysły do swoich książek? Szuka ich Pani aktywnie czy może same przychodzą?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Przychodzą. Na przykład, pomysł na drugą powieść (nadałam jej tytuł „Syrena”), którą teraz piszę, przyszedł do mnie, kiedy wracałam promem z Bornholmu. Byliśmy gdzieś na środku Bałtyku, zerwał się wiatr i strasznie bujało. Siedziałam w barze, gdzie ludzie trzymali się poręczy i siedzeń, żeby się nie przewrócić. A ja jedną ręką trzymałam się stołu, a drugą próbowałam – niemalże dosłownie – „uchwycić” ten zarys opowieści, który pojawił mi się w głowie. To zdecydowanie nie były komfortowe warunki do pracy! [śmiech] Ale bardzo bałam się, że zapomnę tego pomysłu, więc pisałam drobnym maczkiem na jakiejś papierowej torebce, w której wcześniej kupiłam pocztówkę, bo nawet nie miałam tam ze sobą notesu. Mam też już zarys fabuły trzeciej powieści – pomysł na nią przyszedł do mnie, kiedy biegałam po osiedlu. Przebiegając obok jednego z sąsiednich bloków zobaczyłam kota siedzącego na balkonie, a zaraz potem „zobaczyłam” – już w swojej wyobraźni – rudą nastolatkę, która z nim rozmawia. No i, gdy tylko wróciłam z joggingu, zapisałam tę scenę. I co ciekawe, nie miałam wątpliwości, że należy ona do jeszcze innej książki – nie do „Syreny”, która przecież nie jest nawet skończona. Potem do tej sceny z kotem zaczęły jakby „doklejać się” inne i mam tam już też bardzo wstępny zarys fabuły (i trochę tekstu). A wiec jak na razie to mam tych niezrealizowanych pomysłów za dużo, więc „aktywne poszukiwanie” kolejnych zupełnie wykluczone! [śmiech] Ale też w moim przypadku zdecydowanie sprawdza się to, o czym piszą badacze twórczości, na przykład pan profesor Krzysztof J. Szmidt – że dobre pomysły często przychodzą do nas w chwilach relaksu, podczas podróży, na wakacjach. Kiedy pisałam „Wodę księżycową” bardzo zainspirowały mnie wakacje spędzone w Bieszczadach i Górach Świętokrzyskich – ślady tej podróży zdecydowanie widać w fabule!
PP: Jakie jest Pani doświadczenie – łatwiej zacząć czy skończyć pisanie, kiedy przestać poprawiać?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Hmm, chyba to i to jest trudne, choć mnie ciężej jest skończyć. Zazwyczaj trudno jest zacząć nowy, kompleksowy, wieloetapowy projekt – to normalne i wiele osób może mieć takie same odczucia. Z drugiej strony, trudno stwierdzić, kiedy powieść jest już gotowa, bo przecież poprawiać można by w nieskończoność. Ja mam właśnie tendencję do wprowadzania wielu poprawek, dopisywania kolejnych wątków, scen, opisów. I to może skończyć się tym, że książka nigdy nie trafi w ręce czytelników, a przecież po to ona jest. Na szczęście podczas tworzenia „Wody księżycowej” nastąpił ostatecznie moment, kiedy przestałam dopisywać i poprawiać – po prostu poczułam, że zrobiłam, co mogłam i kolejne zmiany niekoniecznie będą na lepsze, więc nie mają sensu. Także mam nadzieję, że tak będzie i przy kolejnych książkach – że takie momenty po prostu da się wyczuć. Myślę, że czasem kolejne poprawki i wydłużanie projektu nie wynika tylko z chęci poprawy, ale z lęku przed pokazaniem swojego dzieła światu, z obawy przed konfrontacją z odbiorcami dzieła. To też normalne, no ale na dłuższą metę takie zwlekanie nie jest korzystne dla twórcy, który chce się rozwijać. Dobrze więc spróbować to u siebie rozpoznać – czy jeszcze poprawiam i dopisuję, bo rzeczywiście projekt staje się lepszy, czy raczej wydłużam ten proces, bo boję się „wyjścia na świat”.
PP: Co było dla Pani najtrudniejsze w procesie pisania tej książki?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Sporo rzeczy. Było trudno zacząć – bo to akurat u mnie łączyło się z dużą zmianą życiową, zmianą stylu życia. Wcześniej pracowałam na etacie, po studiach poszłam dość standardową ścieżką zawodową. Ale nie czułam, żebym się realizowała, żeby praca dawała mi radość. A więc zdecydowałam się zrezygnować z tego bezpieczeństwa pracy etatowej, po to, żeby od rana pracować nad książką, żeby to mógł być priorytet. Poza tym pracowałam, nauczając angielskiego, nieraz całe popołudnia i wieczory, a rano pisałam. Ta zmiana była więc sporym wyzwaniem, no a potem, tak jak wspomniałam wcześniej, niełatwo było skończyć pisać [śmiech]. No i trudno też było wydać – nie w sensie nawet znalezienia wydawcy, ale właśnie tego „wyjścia na świat”, o którym mówiłam. Było we mnie wtedy chyba niemniej lęku, co radości. Zwierzę się, że całkiem sporo zwlekałam z odpowiedzią na email od wydawcy z informacją, że są zainteresowani książką. To wydaje się teraz totalnie nieracjonalne, po prostu nierozsądne – ktoś chce wydać moją debiutancką powieść, a ja przez kilka dni nie odpisuję na wiadomość. Ale byłam jakaś sparaliżowana – szczęśliwa, ale też przerażona. To była chyba pierwsza blokada pisarska, jakiej doświadczyłam – napisanie tamtego maila! [śmiech]
PP: Jaki Pani miała sposób na motywowanie się do pisania?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Raczej nie potrzebuję motywować się do pisania, bo samo pisanie jest dla mnie czynnością bardzo przyjemną. Mam dość silną motywację wewnętrzną, taką naturalną potrzebę. To jest więc bardziej kwestia organizacji czasu. Porównałabym twórcze pisanie do chodzenia na randki z kimś, w kim jesteśmy zakochani – nie trzeba się do tego motywować, powód spotkań jest oczywisty i nie musimy go sobie przypominać przed każdym wyjściem. Ale nie zawsze jest na to spotkanie czas, może być mnóstwo przeszkód zewnętrznych, duża odległość między osobami, dużo innych obowiązków. Dlatego bardziej widzę to w kategoriach umiejętności zarządzania czasem – jak w wypełnionej innymi obowiązkami codzienności znaleźć na te „randki” przestrzeń. Jeśli miałabym więc coś komuś poradzić, to chyba to – takie realistyczne wpasowanie czasu przeznaczonego na pracą twórczą w nasz harmonogram dnia. O ile oczywiście praca twórcza jest czymś dodatkowym, a tak zazwyczaj jest, kiedy ktoś zaczyna. Jakiekolwiek „czekanie na wenę”, czy pisanie tylko pod wpływem weny, to moim zdaniem mity – jeśli ogólnie odczuwa się potrzebę pisania (czy innej twórczości artystycznej), to później jest to już tylko kwestia organizacji czasu. A że raz pisze się lepiej, a raz gorzej? Oczywiście – tak samo jak w przypadku każdej innej pracy. Przecież nie mówimy, że nie mam dziś weny do wystawiania faktur albo obliczeń w Excelu – co najwyżej mam lepszy albo słabszy dzień, nastrój, formę do pracy. To samo dotyczy pracy artystycznej.
Natomiast, wracając jeszcze do głównego pytania, motywacji potrzebuję do pracy redakcyjnej. Gdy tekst jest gotowy i trzeba tylko po raz kolejny go sczytać, wyłapać jakieś błędy i nieścisłości, to jest już bardziej żmudne i nudne i do tego muszę się motywować. Czyli przypominać sobie, po co to robię – że to jest część procesu prowadzącego do wydania książki na świat.
PP: Uczestniczyła Pani w kursach kreatywnego pisania – jak ocenia Pani udział w takich warsztatach, czego można się nauczyć, co dają w praktyce?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Bardzo dużo dają. Mocno wierzę w każdy rodzaj warsztatów, czy innych form wsparcia, mających na celu pracę nad realizacją twórczych marzeń, pobudzenie kreatywności. Sama prowadzę warsztaty „Obudź w sobie artystę” i miałam okazję obserwować, jak ludzie potrafią się otworzyć na własne pomysły, nabrać odwagi do działania. Jestem zaskoczona tym, jak czasem niewiele potrzeba, aby ktoś zrobił pierwszy krok, uwierzył, że jakiś jego pomysł ma sens, że warto spróbować. To wydaje się irracjonalne, ale czasem całe życie można czekać na kilka słów wsparcia i zachęty, które będą kluczem do otwarcia wewnętrznych drzwi – drzwi do większej realizacji swojego potencjału. Bardzo często jest w nas tyle blokad, lęku, oporu, negatywnych przekonań, że nie ma szans nawet zobaczyć tych drzwi, a na pewno nie ma siły ich samodzielnie otworzyć. Takim wsparciem, takim właśnie kluczem, mogą jak najbardziej być właśnie warsztaty twórczego pisania i dla wielu pisarzy na pewno nim były.
Generalnie uważam, że to duża wartość poszerzyć wiedzę na temat procesu twórczego, mieć okazję spróbować swoich sił i otrzymać informację zwrotną od prowadzących, od innych członków grupy. Dużą zaletą jest też możliwość poznania innych osób, które również mają twórcze marzenia i plany – to dodaje odwagi, sprawia, że nasze pomysły wydają się czymś bardziej realnym. Warsztaty twórczego pisania uważam więc za cenny etap na drodze twórczego rozwoju osób, zainteresowanych pisaniem powieści, czy innych tekstów literackich – jak najbardziej!
PP: Na koniec, proszę nam zdradzić jakie ma Pani dalsze plany pisarskie?
Agnieszka Janiszewska- Szczepanik: Chcę skończyć pisać i wydać „Syrenę” (chyba, że przyszły wydawca zmieni jej tytuł – czego bym bardzo nie chciała!). Teraz, po bardzo wielu pozytywnych recenzjach „Wody księżycowej”, mam już oczywiście mniej lęku przed wydaniem kolejnej powieści – właściwie to nie mogę się doczekać, aż ona będzie gotowa. Natomiast jeszcze trochę pracy przede mną – mam więc w planach dołożyć wszelkich starań, aby skończyć drugą powieść w tym roku.
PP: Bardzo dziękujemy za wywiad i życzymy dalszych sukcesów pisarskich :)
Agnieszka Anna Janiszewska – filolog, pisarka, doktorantka UŁ na kierunku pedagogika (pisze pracę doktorską na temat potrzeby twórczości artystycznej). Absolwentka kursu „Pasja pisania”. W 2020 roku nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się jej powieść pt. „Woda księżycowa”.
Strona autorska https://www.facebook.com/coachingdladuszy