Wywiad z Adamem Tomczakiem
Jakub Winiarski: Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?
Rafał Tomczak: W literaturze jestem dopiero adeptem. Można powiedzieć, że zaczynam literacką karierę. Jednak zdecydowanie bardziej stawiam siebie po stronie twórcy niż odbiorcy, co nie znaczy, że w ogóle nie czytam.
J.W.: Od kiedy wiedziałeś, że chcesz pisać?
R.T.: Zabrzmi to może dość trywialnie, ale od dzieciństwa miałem pociąg do wymyślania historii. Jednak dopiero na studiach dowiedziałem się, że chcę poświęcić pisaniu dużą część swojego życia.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
R.T.: To, że mogę powołać do życia stworzony przez siebie świat i opowiedzieć jakąś historię ze swojego punktu widzenia.
J.W.: Jak trafiłeś na warsztaty pisarskie?
R.T.: Kiedyś przeglądałem Internet w poszukiwaniu różnych tego typu zajęć w Polsce. Wtedy trafiłem na pierwszą stronę w wyszukiwarce, przeczytałem na czym to polega i zapisałem się niemal od razu.
J.W.: Czy warsztaty pomogły ci w pisaniu?
R.T.: Tak, bardzo. Uświadomiły mi, że mogę zaistnieć, a moje marzenie o wydaniu książki stanie się rzeczywistością. Dały mi także wiarę w siebie i własne możliwości.
J.W.: Jak wpadłeś na pomysł napisania akurat takiej powieści?
R.T.: Nosiłem się z tym zamiarem od dawna. To był projekt zaczęty jeszcze przed warsztatami. Zawsze lubiłem fantastykę, więc połączyłem ulubione wątki i stworzyłem własną mieszankę.
J.W.: Co było najprzyjemniejsze w pisaniu tej książki?
R.T.: Najprzyjemniejsze były momenty kiedy wiedziałem dokładnie co mam pisać. Niektóre sceny powstały po prostu od ręki i nie musiałem się nad nimi zastanawiać.
J.W.: Co było najtrudniejsze w pisaniu tej książki?
R.T.: Przepisywanie i korekta. Pisałem bowiem na papierze, a potem trzeba to było przenieść na komputer. Żmudna praca i bardzo czasochłonna. Ale mam sentyment do ręcznych tekstów.
J.W.: Czy udało ci się szybko napisać to, co zaplanowałeś? Miałeś chwile zwątpienia?
R.T.: Początek powstawał długo w kilku różnych wersjach, aż wreszcie przybrał ostateczny kształt. Potem było już łatwiej. Udało mi się mniej więcej napisać to, co chciałem. Chwile zwątpienia nachodziły mnie przy korekcie. Ciągle zdawałem sobie sprawę z kolejnych popełnianych przez siebie błędów. Ale dotrwałem do końca.
J.W.: Jaki miałeś sposób na zmotywowanie się do pisania?
R.T.: Myślę, że bardzo zmotywowały mnie do tego warsztaty. Tekst powstawał długo i nieregularnie, ale potem projekcja celu, jakim było wydanie książki motywowała mnie do pracy. Warsztaty bardzo tu pomogły. Dały poczucie, że ten cel jest w zasięgu moich możliwości. I się udało.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę?
R.T.: Miałem to szczęście, że nie musiałem długo szukać.
J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłeś?
R.T.: To ciekawe, ale pierwszy wydawca, któremu wysłałem powieść zgodził się ją wydać. Miałem szczęście.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą, co jest w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
R.T.: Najlepsza część to moje pierwsze spotkanie z przedstawicielem wydawnictwa oraz późniejsza praca przy edycji tekstu. To było coś niesamowitego. Natomiast najtrudniejszy moment przyszedł później. Kompletnie nie znam się na reklamie, a szczególnie nie umiem promować własnego dzieła, więc zaraz po wydaniu było mi bardzo trudno. Miałem poczucie, że wydawnictwo nie przygotowało mnie na ten moment.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
R.T.: Czuję się bardziej doświadczony. Wiem co zrobiłem źle i co należy poprawić. Miałem poczucie, że wydawnictwo mi nie pomagało, co nie było do końca zgodne z prawdą. Zaryzykowali i jestem im za to wdzięczny.
J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki?
R.T.: Oczywiście, że tak! Mam masę pomysłów. Nie wiem jednak, czy chcę dalej kontynuować zaczęty cykl. Nie bardzo już „czuję” tę historię i stworzony przeze mnie świat.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
R.T.: Powiedziałbym, że jest trzech takich autorów. Największy i najważniejszy był dla mnie J.R.R. Tolkien. To od niego zaczęła się fascynacja gatunkiem i chęć stworzenia własnego świata. Potem byli jeszcze J.K. Rowling – może nie do końca związana z fantastyką, ale nauczyła mnie opisywać przeżycia bohaterów – oraz Christopher Paolini. Na takiej fantastyce wyrosłem.
J.W.: Czy dostrzegasz może zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, czy światowych i czy – jeśli to dostrzegasz – miałbyś jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?
R.T.: Myślę, że mamy do czynienia – przynajmniej w Europie – z dominacją kultury anglosaskiej. Nie wiem czy jednostkowy wysiłek może to zmienić, ale na pewno siedząc i narzekając nie zmienimy sytuacji. Myślę, że najlepiej jest tworzyć takie dzieła, które wybiją się na skalę światową, co oczywiście nie jest łatwe. Czasami jednak się udaje – spójrzmy chociażby na fenomen „Wiedźmina”.
J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co powiesz o tej drugiej części w przypadku twoich książek? Czego nie napisałeś? Jakiego tematu, który – być może masz taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłeś?
R.T.: Z tego, czego nie napisałem, można stworzyć dość grubą książkę. Myślę, że ważne jest, aby nie wykorzystać wszystkich pomysłów w jednym dziele. Wtedy ma się zawsze o czym pisać. Dlatego nie zdradzę swoich niewykorzystanych tematów. Znajdą się one w kolejnych moich książkach i może kogoś zaskoczą.
J.W.: Są tacy, co uważają, że pisarz nie pisze o swoich tematach, tylko jak gdyby obok nich. A zatem, zakładając przez moment, że to twierdzenie jest słuszne, obok jakich tematów, jak myślisz, ty piszesz?
R.T.: Upodobałem sobie szczególnie wątki miłosne oraz wszelkiego typu relacje międzyludzkie. To jest jakby bardziej „moje”, ale też wszelkie pochodne tych tematów można znaleźć w moim pisaniu. Poza tym wydaje mi się, że podświadomie ocieramy się często o tematy, których nie chcemy poruszać. A odnosząc się bardziej do pytania, to staram się pisać wokół różnych tematów.
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?
R.T.: Ciekawe pytanie. Kiedyś wyobrażałem sobie, że mój czytelnik będzie się zachwycał moim dziełem i przeżywał silne emocje podczas czytania. Dziś zależy mi tylko na tym drugim. Uwielbiam wzbudzać emocje w czytelnikach. Zarówno pozytywne, jak i negatywne.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
R.T.: Myślę, że może – choć nie zawsze tak jest – różnić się wrażliwością na otaczający go świat. Bez tego nie ma, moim zdaniem, twórczej refleksji, z której powstaje dzieło. Co nie znaczy, że wszyscy artyści są wrażliwi, a pozostali ludzie nie.
J.W.: Jak skomentowałbyś taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik, który tu lekko strawestuję: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na żonę i dzieci”?
R.T.: Myślę, że w tym zdaniu jest ziarnko prawdy. Ja jednak bym powiedział, że „w pisarstwie jest trudniej gdy ma się żonę i dzieci”. Ale ten problem dotyczy chyba wszystkich, którzy pracują w domu, więc pisarz nie jest tutaj absolutnie wyjątkiem. Uważam też, że wszystko da się pogodzić.
J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
R.T.: Trochę od szczęścia, trochę od włożonej pracy. Tak pół na pół. Dla mnie sukces to utrzymywanie się z pisania, co w Polsce jest niemal nieosiągalne, poza nielicznymi wyjątkami. Dlatego też, po zastanowieniu, powiedziałbym, że sukces w literaturze zależy w 80% od szczęścia.
J.W.: Jak w ogóle oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
R.T.: Z jednej strony dają one potencjał do promocji i możliwość szerszego odbioru. Z drugiej jednak jest problem praw autorskich i różnych „hejterów”, którzy psują często opinie o dobrych dziełach. Na pewno jednak media zmieniają literaturę. Trudno powiedzieć czy na gorsze, czy na lepsze. Po prostu jest inaczej.
J.W.: Jeszcze jedno w związku z mediami nowymi itd. Czujesz się „przeniknięty ilością” rzeczy, osób, wszystkiego w dzisiejszym świecie? Dręczy cię może Gombrowiczowska myśl, że bycie „jednym z dziesięciu tysięcy”, jak na przykład w starożytnej Grecji, to coś zupełnie innego niż bycie jednym z siedmiu miliardów obywateli dzisiejszego świata, jak w twoim pojedynczym przypadku?
R.T.: Tak, niewątpliwie dręczyło mnie to pytanie już we wczesnej młodości. Chęć wyróżnienia się z tych siedmiu miliardów – w zasadzie niemożliwa – stała się głównym celem mojego życia. Teraz już tak nie myślę, ale to doświadczenie ukształtowało moje podejście do życia i literatury.
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
R.T.: Myślę, że najbliższa jest mi rola sędziego. Mam bowiem własny pogląd na rzeczywistość i lubię oceniać to, co już było. Może też z racji zamiłowania do przeszłości jest ona dla mnie najbardziej pociągająca.
J.W.: Ale jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego: ten sam filozof powiedział, że Zachód, zachodni intelektualiści zawłaszczyli rolę „proroka” i „sędziego”, zostawiając dla reprezentantów kultur niższych, takich jak np. wschodnioeuropejskie, rolę „świadka”. Czy to by nie tłumaczyło, dlaczego np. Stasiuk i niektórzy jeszcze nasi pisarze „świadkujący”, jak też w ogóle niektórzy pisarze z Europy Środkowo-Wschodniej mają pewne wzięcie na Zachodzie, a nasi wschodnio-europejscy współcześni „prorocy” i „sędziowie”, a także nasi awangardziści – poza kilkoma wyjątkami, zazwyczaj na stałe zresztą mieszkającymi na Zachodzie – nie?
R.T.: Ciekawa jest ta hipoteza. Myślę jednak, że każdy ma szansę się wybić na Zachodzie, bez względu na pełnioną przez siebie rolę, a „świadkujący” pisarze po prostu trafili w gusta czytelników. Nie kategoryzowałbym artystów w ten sposób.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze fantastyczni powinni się nią interesować? Czy nie jest tragiczne, że w poezji współczesnej więcej znajdziesz „muren i moren” niż telefonów komórkowych, mejli, esemesów, skajpów, wideoczatów (ten słownik jest naprawdę bogaty i poetycko niewyzyskany, mam wrażenie, kompletnie)? Nie uważasz, że poeci współcześni polscy często zachowują się tak, jakby bawili się w pisanie wariacji na temat liryki sprzed stu albo dwustu lat, pełnej słońc, księżyców, gwiazd i nawet łąk, a nie widzieli za bardzo – i nie mieli chęci dostrzec – co jest tu i teraz, pod ręką? Jakby kompletnie nie mieli siły się z tym zmierzyć, wymyślić dla tego poetyki?
R.T.: Odpowiem ze swojej perspektywy. Dla mnie zdobycze techniki są czymś, co znamy na co dzień i co jest tak bardzo powszechne, że nie ma sensu o tym pisać. Myślę też, że – przynajmniej w moim przypadku – jest to tęsknota za przeszłością, gdy wszystko było bardziej poukładane, a natura niezniszczona w takim stopniu jak dziś. Dlatego osobiście wolę czytać o słońcach i księżycach, niż mejlach i esemesach. Myślę, że wielu artystów wrażliwych na piękno naturalne też myśli podobnie.
J.W.: Gdybyś mógł kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazał?
R.T.: Przyznaję szczerze, że dwudziestowieczni poeci i prozaicy polscy nie bardzo mnie interesują. Znam parę nazwisk, ale nie będę ich tu wymieniał, bo są to pojedyncze utwory. Generalnie czytam to, co już było, a sztuka współczesna mało mnie interesuje z racji swojej „dziwolągowatości”. Nie mówię, że wszyscy są tacy sami, ale ja po prostu współczesnej awangardy nie trawię. Zatem niech każdy krytyk czyta to, co uważa za interesujące.
J.W.: A dostrzegasz, jak to się mówi, jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
R.T.: Nie przeczę, że takie są, ale nie znam osobiście żadnego przypadku wartego wspomnienia.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
R.T.: Myślę, że sztuka jest obecna we wszystkim co robię. Wszak wszystko może być sztuką.
J.W.: Gdybyś miał przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego twoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałbyś w pierwszym rzędzie?
R.T.: Akurat mam taki charakter, że obsmarowałbym swoją książkę bardziej niż jakikolwiek krytyk. Zapewne dlatego mam problem z autopromocją. Mankamentów widzę tyle, że wymienianie ich zajęłoby bardzo dużo czasu.
J.W.: Co uważasz za swoje największe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
R.T.: Za największe osiągnięcie uważam wydanie książki. Zarówno w literaturze, jak i w życiu pragnę się doskonalić oraz osiągnąć swego rodzaju harmonię z samym sobą.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
R.T.: Wiersz powinien dawać wrażenie głębokiej refleksji nad tym, co jest w nim opisane. Osobiście nie lubię poezji brzydoty i bardzo mnie rażą wszelkiego rodzaju udziwnienia. Wiersz jest po to, by zachwycać i wzruszać.
J.W.: Kim byłbyś w idealnym wszechświecie?
R.T.: Zapewne jego stwórcą, co też staram się robić, kreując własne światy.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
R.T.: Zależy co przez to rozumieć. Literatura może być taka jak chcemy, żeby była. I to jest w niej właśnie piękne.
J.W.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Fot. Archiwum Rafała Tomczaka.
Wywiad ukazał się na stronie Jakuba Winiarskiego www.literaturajestsexy.pl