Wywiad z Marcinem Dudzińskim
Fot. z archiwum autora
Pasja Pisania: Serdecznie gratulujemy wydania dwóch pierwszych tomów Trylogii Profanum. „Przeciwko bratu” oraz „Z moich kości” to historie kryminalno-obyczajowe o relacji dwóch braci – biskupa i komendanta policji. Przewrotnie zapytam od końca, kiedy możemy się spodziewać ostatniej zamykającej cykl książki?
Marcin Dudziński: Bardzo dziękuję. Trzeci tom jest już u Wydawcy. Ukaże się w 2021 roku, w pierwszym kwartale, bądź na początku drugiego.
PP: Jak wymyśla Pan swoich bohaterów? Czy wzorował się Pan na realnych osobach?
Marcin Dudziński:Nie wzorowałem się na nikim konkretnym, czym tylko utrudniłem sobie zadanie. Zależało mi, żeby postacie były wiarygodne, strona obyczajowa Trylogii była dla mnie nawet ważniejsza, niż ta kryminalna. Nie byłbym nawet w stanie zliczyć godzin, czy dni, w trakcie których w ostatnich latach myślałem o swoich bohaterach. Wiedziałem od początku kim będą, a ogólny zarys fabuły powstał w kilka dni. Sama Częstochowa i skojarzenia, które przywołuje, pomogły mi w pierwszych decyzjach o postaciach i fabule.
PP: Dodatkowym „bohaterem” jest Częstochowa, dlaczego jest tak ważna w powieści, a może dla Pana?
Marcin Dudziński:Lubię, jak w książkach dzieje się coś nie do końca realnego, magicznego, może nawet trochę naciąganego. Wplatanie takich wątków w realny świat mi nie przeszkadza. Od razu wiedziałem, że jeśli chcę osiągnąć nieco przypowieściowy, mroczny i szczególny klimat w tej Trylogii to poza warunkami atmosferycznymi, dam Częstochowie własne ja i własny głos. Pochodzę z Częstochowy i mimo, że od 15 lat już tam nie mieszkam, to z wiekiem, mam do rodzinnych stron coraz większy sentyment.
PP: Czy pisząc pierwszą książkę „Przeciwko bratu” od razu wiedział Pan, że będzie to Trylogia?
Marcin Dudziński: Tak. Wiedziałem, że Trylogia i wiedziałem również, że nie będzie to seria dłuższa niż trzy tomy. Nie jestem zwolennikiem wielotomowych serii z tym samym, bądź tymi samymi bohaterami. Od pierwszego dnia wiedziałem, jak skończy się trzeci tom.
PP: Jaka jest droga od pisania do szuflady do publikacji książki?
Marcin Dudziński: Oj, długa. Wyboista. Gruntowa. O równiusieńkim asfalcie możemy zapomnieć - takie drogi mówiąc z przymrużeniem oka, nie prowadzą raczej do wydawców. W moim przypadku szukanie wydawcy trwało rok i z tego, co wiem, to wcale nie jest jakoś szczególnie długo. Ale to był rok, w którym wysłałem moją książkę do dwudziestu kilku podmiotów. Kilkakrotnie. Bez odzewu. Przeszedłem również pełną analizę możliwości wydania książki własnym sumptem, ale z tego zrezygnowałem. Byłem uparty i w końcu znalazłem sposób. Od momentu, w którym w końcu wiedziałem, że osoby z dwóch Wydawnictw dokopały się do maila z moją książką, do chwili, w której odebrałem wyczekane telefony minęły niecałe dwa tygodnie. W sumie to nie zazdroszczę Wydawcom, są zasypywani propozycjami, nie są w stanie wszystkiego czytać.
PP: Kto był Pana literackim mistrzem do naśladowania?
Marcin Dudziński: Inspiruje mnie język, jakim posługują się autorzy. Mniej historie, które przedstawiają. Czasem jedno przeczytane zdanie potrafi otworzyć w moim umyśle jakieś klapki, zapadki i nie nadążam wówczas zapisywać pomysłów, czy gotowych fragmentów do książek. Lubię Twardocha, Żulczyka, Miłoszewskiego, Jakuba Małeckiego. Ale czytam wiele różnych książek i gatunków.
PP: Jak wygląda u Pana proces pisania powieści? Tworzy Pan najpierw jakiś szkic fabuły czy raczej pisze Pan „z głowy”?
Marcin Dudziński: Oczywiście, że jest ogólny szkic, bo trzeba się o coś oprzeć, ale chyba bliżej mi do techniki Kinga, który bodajże mówił, żeby napisać jedno zdanie i dać mu się ponieść. Mam rozpisane główne wydarzenia, powiedzmy „kamienie milowe” i muszę tylko kontrolować, by do nich dotrzeć. Mniej znaczące wątki, sceny i dialogi powstają na żywo, w samym procesie pisania.
PP: Skąd czerpie Pan pomysły do swoich książek? Szuka ich Pan aktywnie czy może same przychodzą?
Marcin Dudziński: Po prostu pozostaję uważny i wychwytuję te rzeczy, które mogą mi się przydać, bądź wydają mi się ciekawe. Nie szukam aktywnie. Mam stałą, dość pochłaniającą pracę, więc dzień czasem jest za krótki.
PP: Jakie jest Pana doświadczenie – łatwiej zacząć czy skończyć pisanie, kiedy przestać poprawiać?
Marcin Dudziński: Łatwiej jest zacząć i skończyć pisanie, niż zacząć poprawianie. Nienawidzę poprawiać. Siadam zawsze do napisania jednego, całego rozdziału. Dążę do tego, by był napisany dokładnie tak, jak chcę i dopieszczony. Na koniec dnia odkładam go i myślami przechodzę do następnego, który czeka na mnie kolejnego ranka. Nigdy nie byłem zwolennikiem robienia kilka razy tej samej rzeczy. Tak samo mam w pisaniu. Muszę się skupić, dać z siebie wszystko, żeby po napisaniu rozdziału czuć, że jestem wciąż w zgodzie ze sobą. Ale żeby móc to zrobić trzeba kontrolować fabułę. Krótko mówiąc, pisanie to głównie myślenie. Stukanie w klawisze to efekt uboczny myślenia.
PP: Co było dla Pana najtrudniejsze w procesie pisania tej Trylogii?
Marcin Dudziński: Nie mogłem się doczekać ostatniego słowa, ostatniej kropki. Ale najtrudniejsze było przede wszystkim godzenie pracy z pisaniem.
PP: Jaki Pan miał sposób na motywowanie się do pisania?
Marcin Dudziński: Ja po prostu chcę to robić. Nie muszę się motywować. Jak już coś zacznę, muszę skończyć. Bez sensu byłoby coś rozgrzebać i zostawić.
PP: Uczestniczył Pan w kursach kreatywnego pisania – jak ocenia Pan udział w takich warsztatach, czego można się nauczyć, co dają w praktyce?
Marcin Dudziński: Takie kursy są bardzo potrzebne i każdemu je polecam. Przede wszystkim układają w głowie. Okazuje się, że wszystko, także pisanie, ma swoje zasady. Często opowiadam o tym znajomym, zainteresowanym moją twórczością. Są zaskoczeni, jakie to ciekawe i w sumie oczywiste. Potem każdy myśli, że jak stworzy np. bohatera, który ma cel, wroga, w dodatku sam sabotuje swoje poczynania, to sukces gwarantowany! Dosłownie pestka! No cóż, powodzenia! Pamiętam, że jak przyniosłem swój rozdział do publicznej analizy podczas kursu, to po przeczytaniu na sali zapadła grobowa cisza. Chyba nie było najlepiej. Ponoć nie pchałem w tym rozdziale akcji do przodu. Warto więc się potknąć na początku drogi, żeby potem wiedzieć, czego unikać. Choć oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie powiedział, że ten konkretny rozdział i tak ujrzy kiedyś światło dzienne! To część zupełnie innej książki.
PP: Bardzo dziękuję za wywiad.
Marcin Dudziński: Ja również bardzo dziękuję.