Wywiad z Katarzyną Kowalewską

 


KK 5 smallJakub Winiarski:
Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie siebie i swoją, jeśli tak można powiedzieć, literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić i myśleć, a jak nie lubisz?

Kasia Kowalewska: Lubię pisać. Po prostu. To fajny sposób na spędzanie wolnego czasu. Żadna kariera. W najbliższym czasie się okaże, czy jednak nie powinnam była pozostać w tzw. szufladzie.

J.W.: Skąd pomysł na „Pijanego skrybę”?

K.K.: Cóż za pytanie? Przecież to ty kazałeś mi go napisać. (Śmiech.) Nie pamiętasz? Powiedziałeś, że na drugie zajęcia mamy przygotować tematy. Podałam swoje propozycje, a ty mówisz: „Pisz o glutach”. A że potem między mną i Maćkiem, głównym bohaterem, zaskoczyło, gluty rozrosły się do rozmiarów „Pijanego skryby”.

J.W.: A, no przecież! Gluty! Jak mogłem zapomnieć! Ale widzisz, ja już wtedy czułem, że między tobą a tą fabułą jest dobra chemia. Miałem nosa. (Śmiech.) Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej, a którego najtrudniej było opisywać i dlaczego?

K.K.: Uwielbiam całą ekipę: Maćka, Mario i Sylwka. Każdy mógłby być moim kumplem. Nie przepadam za Kingą. Nie w moim typie dziewczyna. Najtrudniej opisywało mi się chyba Piotrka i Darka Mustanga. W tworzeniu bohaterów stosuję taką technikę: wyobrażam sobie konkretne osoby. Może to być choćby sąsiad albo sprzedawca z bazaru, hollywoodzki aktor. Kiedy dany bohater bierze udział w akcji, widzę go pod postacią tej konkretnej osoby i wtedy łatwo mi się go opisuje. Na przykład, gdy Maciek miał coś zrobić, zastanawiałam się: „Jak zachowałby się… (tajemnica)?” To pozwalało mi utrzymać spójność charakteru. Natomiast Piotrek i Darek Mustang nie mieli swoich pierwowzorów, dlatego tak dobrze ich nie czułam.

J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać?

K.K.: No jak to od kiedy?! Od czasu kursu z tobą! (Śmiech.) A tak na poważnie, od dziecka byłam samotnikiem. Wystarczyło dać mi kartkę i kredki, i można było o mnie zapomnieć. Podejrzewam, że pewnego dnia ktoś połamał mi wszystkie kredki i musiałam „przerzucić się” na długopis.

J.W.: Myślisz, że gdyby nie ta traumatyczna sytuacja, wciąż byś malowała?

K.K.: Niewykluczone. Ale byłabym rzemieślnikiem. Zresztą, jeśli chodzi o pisanie, również uważam się za rzemieślnika.

J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?

pijany_skryba_500x708K.K.: Kartka i długopis – bez tego nie da rady. Tylko ile się potem trzeba naprzepisywać na komputer! I sama sobie zgotowuję ten los. Wariatka! Hmm… przecinki, związek zgody i rządu… No dobra, nie wiem. Może jakaś podpowiedź?

J.W.: Interesuje mnie, jak ty traktujesz pisanie. Czy to coś poważnego, czy jedno z wielu hobby?

K.K.: To śmiertelnie poważna sprawa. Nie zauważyłeś? No dobrze, bez żartów. Oczywiście, że chciałabym, by pisanie stało się moim sposobem na życie, źródłem utrzymania. Super byłoby połączyć przyjemne z pożytecznym. Ale umówmy się: w Polsce? Tu można pisać, ale trzeba pracować w urzędzie. Nie, żebym się skarżyła. Po prostu jestem realistką.

J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły?

K.K.: Stosuję absolutnie wszystkie reguły, których nauczyłeś mnie na kursie. (Śmiech.) A na poważnie, to moją żelazną zasadą jest, by powieść nie stała się literaturą autoterapeutyczną. Nie cierpię wylewania żali, rozliczania się z przeszłością. Piszę teksty rozrywkowe. Mają bawić. To wszystko. Tylko weź teraz bądź na czasie i unikaj sucharów! To dopiero wyzwanie!

J.W.: Jaki jest twój sposób na unikanie sucharów?

K.K.: Nie znam takiego sposobu. Ale ty masz mocne pisarskie CV. Udzielisz mi jakiejś rady?

J.W.: Do unikania sucharów trzeba mieć talent. (Śmiech.) Dobra, idźmy dalej. Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki?

K.K.: Wszystko. Poznawanie bohaterów, kibicowanie im, podrzucanie im kłód pod nogi i pomaganie, gdy wpadną w tarapaty. Skupienie, kombinowanie, angażowanie umysłu. Widok namnażających się literek. Lubię słowa. Bawię się pracą ze słownikiem synonimów, frazeologicznym. To chyba trochę dziwne, co?

J.W.: Czemu dziwne? Chyba to normalne, że pisarz lubi słowniki? Ktoś ci wytknął, że za bardzo dziwaczysz w języku?

K.K.: Jeszcze nie, ale teraz tylko czekać, skoro się przyznałam.

J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki?

K.K.: Gdy skończą mi się kartki, muszę iść po następne, a tu akurat tyyyle się dzieje!

J.W.: To może pora przerzucić się na pisanie na kompie?

K.K.: Tak zaczynałam, ale stwierdziłam, że pisanie na kartkach, przynajmniej w moim przypadku, podnosi jakość tekstu. Kiedy przepisuję z kartek na komputer, od razu dostrzegam mankamenty tekstu i do Worda trafia już druga, lepsza wersja. Pisząc w edytorze, po prostu tego nie widzę.

J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania?

K.K.: Często bywałam w kawiarniach. (Śmiech.) Trochę drogo wychodziło, ale, jak widać, inwestycja się opłaciła. W anonimowych miejscach, gdy zaszyję się w kącie, włożę zatyczki do uszu, najłatwiej mi się skupić. Wtedy pisanie samo przychodzi. Nic mnie nie rozprasza. Chyba że trafi się jakiś upierdliwy kelner, ale w sieciówkach raczej nie ma obaw.

J.W.: Siadasz sobie w takiej kawiarni, wyciągasz pisarskie zabawki i nie przeszkadza ci, że ludzie się gapią? A może wręcz przeciwnie: dumna jesteś, że piszesz, a oni się gapią? (Śmiech.)

KK 7 smallK.K.: Wiesz, może gdybym miała nowego Maca czy coś, byłoby się czym chwalić. Ale z moimi kartkami powtórnego użytku i ołówkiem automatycznym z targów… Z czym do ludzi?

J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które ją uformowało?

K.K.: Super pytanie. Ile mam miejsca na odpowiedź? (Śmiech.) Cały mój czytelniczy świat zmienił się razu pewnego, gdy na studiach lingwistycznych z gościnnym wykładem na temat SF i fantasy wystąpił pewien pasjonat. Zanotowałam wszystkie tytuły i miesiącami nie wychodziłam z biblioteki uniwersyteckiej. Powalił mnie Orson Scott Card. Przygoda, napięcie. Ale to było dawno temu. Szanuję Kinga. Wiele się od niego uczę. Powinnam wysłać mu kwiaty. Uwielbiam Alice Munro za to, o czym nie pisze między wierszami. Lubię Kereta za krótkie, genialne zdania. Cenię Elif Shafak za poglądy i kobiecość. Ale największe olśnienie przeżyłam, czytając „Gwiazdozbiór psa” Petera Hellera. Pomyślałam wtedy: „Stara, ten gość jest genialny! Powinnaś pisać tak, jak on!” Zrobił na mnie wielkie wrażenie. Jego składnia jest mocno alternatywna, ale jednocześnie bardzo prosta i zrozumiała. Polecam, sami się przekonajcie. Aha, i koniecznie zwróćcie uwagę na rewelacyjne tłumaczenie Olgi Siary. Wielki szacun dla koleżanki po fachu.

J.W.: Ale nie ograniczaj się, powiedz jeszcze o innych autorach? Może jacyś polscy współcześni cieszą cię tak, jak Card, King czy Munro?

K.K.: Cieszą mnie wszystkie utwory wydane przez moich pisarskich przyjaciół. Uwielbiam teksty dziewczyn, z którymi współtworzę antologię „Autostop(y). Dziesięć opowiadań o wolności”. Znane polskie nazwisko? Ok. Łukasz Orbitowski. Jesteśmy w podobny wieku, tzn. on jest ode mnie duuużo starszy. (Śmiech.) Kiedy czytałam „Tracę ciepło” czy „Szczęśliwą ziemię”, czułam jakby opisywał moje dawne czasy. Nie chodzi mi, rzecz jasna, o duchy zmarłych, sektę czy tajemnicze podziemia, ale o taki swojski klimat.

J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu?

K.K.: Tak jak mówiłam, nie piszę tekstów autoterapeutycznych, więc pewnie znalazłaby się masa tematów, których nie poruszyłam, bo są dla mnie osobiście trudne albo nie czuję się ekspertem w danej sprawie. To może być zarzut, że nie piszę z trzewi, że warto słowem zmierzyć się z poważnymi problemami, zamiast opowiadać jakieś koszałki-opałki, ale… Pozostawię realizację tego zadania bardziej uzdolnionym koleżankom i kolegom.

J.W.: Ciebie samą niepokoi, że nie piszesz „z trzewi”, tylko tak lekko? Czy też ktoś już ci o tym wspomniał?

K.K.: Pamiętam, jak jeden taki Jakub Winiarski obśmiał Mendozę, mówiąc że pisze jakieś pitu-pitu o niczym. To mi zostało w głowie i takie porównanie wisi nade mną jak miecz Damoklesa.

J.W.: Obśmiałem Mendozę? Kiedy? To musiał być mój brat bliźniak. On uwielbia takie sytuacje, a potem jest na mnie. (Śmiech.) Ale zachowajmy powagę. Powiedz, Kasiu, jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników?

K.K.: Mój idealny czytelnik musi mieć poczucie humoru i dystans do siebie. Bez dwóch zdań. Musi być otwarty i tolerancyjny. Reszta nie ma znaczenia. Choć momencik… Brunet, metr osiemdziesiąt, dobrze zbudowany. To byłby dodatkowy atut. (Śmiech.)

J.W.: Hm, twojemu mężowi to się nie spodoba, nie uważasz?

K.K.: Że czytelnik ma mieć poczucie humoru i dystans do siebie, być otwarty i tolerancyjny? Przecież ja opisałam mojego męża właśnie! Resztę szczegółów lekko zmodyfikowałam, żeby zachować tajemnicę danych osobowych.

J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?

K.K.: Absolutnie niczym. To człowiek z krwi i kości, który posiada zestaw cech, jakie może posiadać każdy. Może być introwertykiem i ekstrawertykiem. Może na co dzień trudnić się murarką albo być prawnikiem w kancelarii. Ile takich przykładów znamy wśród naszych debiutujących kolegów. Ekonomiści, informatycy, piarowcy. Znam rozchwytywanego malarza, który jeździ na deskorolce. A cechy charakteru to indywidualna sprawa każdego z nas. Nie sądzę, żeby cokolwiek predestynowało kogoś do bycia artystą. Oprócz talentu.

J.W.: Co to jest talent?

pijany_skryba_500x708K.K.: Talent to coś, czego nie nauczysz się z książki, na kursie. Znasz Slasha? Tego gitarzystę w cylindrze, z czarnymi puklami na twarzy? On posiada wielki talent. Jest samoukiem. Co prawda wziął parę lekcji gry na gitarze, ale szybko mu się znudziło. Slash nie zna nawet nut! Ale nie przeszkodziło mu to w byciu gitarzystą jednej z najlepszych rockowych kapel końca ubiegłego wieku. Nie powstrzymuje to wielkich muzyków przed zapraszaniem go do współpracy. Myślisz, że kiedy Michael Jackson rozmawiał ze Slashem o nagraniu numerów do „Dangerous”, powiedział: „Sorry, stary, ale nie dostaniesz tej roboty. Właśnie przeczytałem w twoim CV, że nie znasz nut.”? Nie, miał to gdzieś. Liczył się talent gitarzysty. To właśnie mam na myśli.

J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”?

K.K.: Bzdura. Sorry, ale tak myślę. W pisarstwie, w życiu jest miejsce na wszystko. Najważniejsza jest dobra organizacja. Trzeba planować zadania po równo. Wszystkich i wszystko obdzielić sprawiedliwą cząstką siebie. Jeśli ktoś tego nie potrafi, ma po prostu kłopot z gospodarowaniem czasem albo szuka wymówek.

J.W.: Nie można mieć wrażliwości samotnika? Przecież bywali tacy artyści, którym nie po drodze było z rodzinami? I raczej nie była to kwestia organizacji czasu.

K.K.: Oczywiście, że można mieć wrażliwość samotnika, ale dwuwers dotyczy pisarstwa. Z rodzinami można nie mieć po drodze niezależnie od tego, czy jest się pisarzem, czy nie. Wiązanie braku czasu dla męża i dzieci z przyczynami ściśle pisarskimi, nie wiem… weną, która wymaga ciągłej izolacji, jest, według mnie, dużym uproszczeniem.

J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?

K.K.: Kasa, popularność, uznanie, nagrody, nie? To wyznaczniki sukcesu. Lecz zanim to nastąpi, trzeba być wytrwałym, trzeba po prostu być upartym osłem. No i mieć talent.

J.W.: W grze o sukces wygrywają tylko uparte osły?

K.K.: Nie kojarzę, żeby inne zwierzęta tak mocno łączono z uporem. (Śmiech.)

J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?

K.K.: No raczej! Ja trenuję wyczynowo badmintona! Dywersyfikacja przede wszystkim. Dobrze mieć taką przestrzeń, która służy tzw. „odmóżdżeniu”. Choć nie powiem, żeby badminton był lekki i przyjemny. Trzeba pracować nad techniką, taktyką, kondycją, zgrać się z partnerem. Grając w badmintona, mam wokół siebie innych ludzi, inne emocje. To pozwala zachować dystans do własnej osoby, do trudnych spraw, wyżyć się, zmęczyć, wyzwolić endorfiny. Polecam sport w każdej odmianie, choć zespołowy kształtuje człowieka w taki sposób, że hmm… Najbliższe otoczenie mu za to dziękuje. (Śmiech.)

J.W.: Sport jest zupełnie osobno, czy jednak przenika się jakoś z pisaniem?

KK 6 smallK.K.: Raz próbował przeniknąć. Pisałam książkę o badmintonistce, ale w punkcie kulminacyjnym stwierdziłam, że czuję, jakby ktoś mi tę książkę dyktował, jakbym nie ja ją pisała. Zarzuciłam. Widocznie to nie było to. Ale jestem zwolenniczką pisania o tym, na czym się znamy, więc może jeszcze wrócę do tematu.

J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie?

K.K.: Powiedziałabym: „Kowalewska, spoważniej wreszcie. Ludzie piszą o istotnych problemach, a ty się tylko wygłupiasz. Nie namnażaj już tych metafor, bo się pogubisz.” Dobra, wystarczy. Moje wewnętrzne dziecko właśnie obraziło się na wewnętrznego krytyka. Muszę ich jakoś ze sobą pogodzić.

J.W.: Właśnie. Po co poważnieć?

K.K.: Moje wewnętrzne dziecko odpowiedziało przed chwilą: „Poważnienie nie ma najmniejszego sensu!”. Ale wewnętrzny krytyk zaraz dodał… Nie, Kuba, dajmy spokój. Dopiero co udało mi się pogodzić ich ze sobą.

J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?

K.K.: Bardzo podobają mi się te zmiany. Jestem zwolenniczką rozwoju. Korzystam z tego, co ułatwia życie. Dla pisarza większy rozgłos, szum, jaki uzyskuje dzięki nowinkom technicznym, to chyba korzystny układ, prawda? Nie wierzę w zapewnienia, że pisarza nie interesuje sprzedaż książek. A im więcej o nim piszą, słyszą, dyskutują, tym więcej sprzedaje egzemplarzy. Możliwość dyskusji tu i teraz jest genialna. Mamy szansę posłuchać tylu różnych, ciekawych opinii. Byleby pamiętać o dobrych manierach.

J.W.: A nie za dużo tego jednak? Nie masz wrażenia, że wszystko topi się w masie i że nawet wybitne dzieło może zostać przegapione przez to, że tyle jest wszystkiego niewybitnego, co angażuje uwagę?

K.K.: Masz na myśli „niewybitną” literaturę? Ja tego tak nie widzę. Czytam książki, które sprawiają mi przyjemność. Dla mnie nie liczy się, za jakie są uważane przez krytyków. Czytam różne recenzje, spostrzeżenia i dzięki właśnie tym facebookom, portalom wiem, co mnie, Kasi, może się spodobać.

J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?

K.K.: Jestem spod znaku wodnika. Podobno wodnik to człowiek, który nie lubi utartych schematów i wybiega myślami w przyszłość. Może więc jestem prorokiem? Idę zapuścić brodę. Ale zacznijmy od podstaw. Intelektualista? Czy Ty mi przypadkiem nie ubliżasz? (Śmiech.)

J.W.: Chyba nie. (Śmiech.) Ale, w takim razie powiedz, kim jest według ciebie intelektualista dzisiaj?

K.K.: Unikam stereotypów, więc nie powiem, że to przedstawiciel tzw. inteligencji. Dla mnie to ktoś, o kim mówimy: autorytet. Wzór do naśladowania.

J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?

K.K.: I łatwo, i trudno. Powieść napisałam jakiś czas temu. Zaczynałam od pukania do drzwi wydawnictw „papierowych”. Dostałam kilka odpowiedzi pozytywnych, ale bez zainteresowania publikacją. Właściwie rozumiem tych ludzi. Moja powieść nie mieści się w głównym nurcie, nie należy do utworów, które obecnie się czyta. To duże ryzyko dla wydawnictwa, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą poważne pieniądze. Ale wtedy zapukałam do Wydawnictwa RW2010. Oni wydają ebooki. Mam czytnik, wychwalam to urządzenie pod niebiosa, wierzę w rozwój e-czytelnictwa w Polsce. Dla mnie to żaden obciach, że tylko ebook. Wydawnictwo RW2010 od razu się zainteresowało. To był piękny dzień. Poznałam świetny zespół. Rewelacyjnie mi się z nimi współpracuje. Pod każdym względem: omawiania warunków, wyboru okładki, redakcji, korekty, promocji. Ja słucham ich rad, oni słuchają moich gorzkich żalów na fujarce. Prawdopodobnie dobrze nam się razem układa, bo mamy takie same „jaja”. (Śmiech.)

J.W.: Nie obawiałaś się, że niektórzy zareagują stwierdzeniem: „No tak, nikt tego nie chciał, to sobie e-booka zrobiła”. Myślisz, że ludzie powinni korzystać z takich, było nie było, skrótów w drodze do czytelnika?

K.K.: (Śmiech.) Wiesz, ja sobie go nie zrobiłam. Nie potrafiłabym. Zatrzymałam się na Wordzie. Niech ludzie mówią, co chcą. Żyjemy w wolnym kraju. Na szczęście.

J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś?

K.K.: Pewnie! Niejeden. Podziękowałam i poszłam dalej. Jestem twarda jak słoik musztardy.

J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?

K.K.: Jeszcze za wcześnie, żeby to głębiej skomentować. Po napisaniu czuję się świetnie, ponieważ samo pisanie „Pijanego skryby” było dla mnie wielką frajdą. Czułam się, jakbym wróciła do beztroskich czasów liceum. Dzięki publikacji, dzięki zaufaniu Wydawnictwa RW2010, mam już dobry start. Mam nadzieję, że nie będzie to dla nich chybiona inwestycja. A u mnie, w środku, jest adrenalina, jest pozytywna energia. Czas ją wykorzystać i iść za ciosem.

J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie?

K.K.: Jasne, że tak! W tej chwili piszę opowiadanie do antologii „Autostop(y). Dziesięć opowiadań o wolności”. Ukaże się na początku przyszłego roku. Mam jedną powieść „w trakcie”, całą rozpisaną na sceny. Pozostaje tylko je rozwinąć. To będzie obyczajówka. Różni ludzie z problemami. Zobacz, chyba się rozwijam. (Śmiech.)

J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz?

K.K.: Pewnie, że mają. Dla każdego coś miłego. Nie ma obowiązku iść na warsztaty, żeby pisać, ale podoba mi się pewna wdrażana tam zasada: żeby łamać reguły, trzeba je najpierw poznać. Mnie się to przydało.

J.W.: Jakie reguły złamałaś, pisząc „Pijanego skrybę”?

K.K.: Tę o przymiotnikach. Lubię przymiotniki. Zbyt daleko posunięte usuwanie przymiotników, w moim odczuciu, wyjaławia tekst.

J.W.: Kim byłaby idealna Kasia Kowalewska w idealnym wszechświecie?

KK 3 smallK.K.: Normalna Kasia Kowalewska już żyje w świecie bliskim ideału. Reszta to miłe dodatki.

J.W.: Czy literatura jest sexy?

K.K.: No raczej. Czy coś kręci bardziej, niż sexy oczytany umysł?

J.W.: Dziękuję ci za rozmowę.

Fot. Archiwum Kasi Kowalewskiej.

Wywiad z Katarzyną Kowalewską www.literaturajestsexy.pl

Nasz serwis używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Dowiedz się wiecej.

Zgadzam się