- Strona główna
- Absolwenci
- Wywiad z N. Pałaszem
Wywiad z Nikodemem Pałaszem
Jakub Winiarski: Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie swoją postać i swoją, że tak powiem, literacką karierę?
Nikodem Pałasz: Na razie napisałem jeden kryminał i nie zastanawiam się nad moją, że tak powiem, literacką karierą. Choć muszę przyznać, że dzięki „Brudnej grze” pojawiły się ciekawe propozycje. Zacząłem pisać drugą książkę. Będzie to kontynuacja losów inspektora Wiktora Wolskiego, którego czytelnik poznał w mojej debiutanckiej powieści.
J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało?
N.P.: Tak naprawdę trudno mi powiedzieć co mnie ukształtowało, bo w ogóle nie czuję się „uformowany”. W 2013 roku napisałem kryminał, a przez minione dwadzieścia lat przeczytałem w sumie może z dziesięć kryminałów i setki innych książek. Ciężko mi dziś ocenić, które z ich i jaki miały wpływ na mnie, jako autora powieści kryminalnej. Choć na pewno ten wpływ jakiś jest.
J.W.: Czemu napisałeś kryminał, skoro nawet, jak mówisz, nie fascynujesz się tym gatunkiem? Uważasz, że można wejść w literaturę w tak beztroski sposób, bez żadnego zaplecza lekturowego, bez świadomości, jaka jest tradycja gatunku? A może trochę kokietujesz z tym, że nie czytasz kryminałów?
N.P.: To, że nie przeczytałem zbyt wielu kryminałów, nie znaczy że nie interesuję się tą tematyką. Wręcz przeciwnie! Mam swoje ulubione seriale i postaci filmowe. Pisząc kryminalne części „Brudnej gry” miałem z tyłu głowy kilku bohaterów X Muzy. Nie ukrywam też, że po skończeniu swojej powieści, przeczytałem w ostatnich miesiącach kilkanaście kryminałów. Coben, Patterson, Nesbø, Hewson. Na półce czekają kolejne pozycje, na przykład Bonda i Miłoszewski. Ale czy będzie miało to znaczenie przy drugiej książce, którą piszę? Nie wiem jeszcze. W trakcie pisania pewnie rzeczy dzieją się same, poza kontrolą. Jak przeczytam ukończoną powieść i zobaczę, że jest to nieudolna podróbka Cobena, to wyrzucę ją do śmieci i nic już więcej nie napiszę. (śmiech). A czy to jest wejście w literaturę w sposób beztroski? A jakie to ma znaczenie? Moim zdaniem liczy się efekt końcowy, a nie to ile się wcześniej przeczytało pozycji z danego gatunku. Może gdybym namiętnie czytał kryminały, to nie odważyłbym się połączyć morderstwa z brudnymi kulisami sportu? Może nie wpakowałbym do jednej kryminalnej powieści hazardu, dopingu, prostytucji, ustawiania meczy i molestowania nieletnich? Uważam, że to dobrze, że przed „Brudną grą” nie miałem styczności z literaturą kryminalną. Dla mnie intryga kryminalna była pretekstem do pokazania brudów współczesnego sportu. W drugiej książce którą właśnie piszę będzie już trochę inaczej.
J.W.: Od kiedy wiedziałeś, że chcesz pisać?
N.P.: W ogóle nie wiedziałem. I cały czas nie wiem, czy chcę. Zawsze kołatała mi się w głowie masa pomysłów. Na książkę, film, komiks. Jeden udało mi się wcielić w życie, ale to nie znaczy, że odkryłem nowy wspaniały świat pisarstwa. Swoje pisanie traktuję na razie raczej z przymrużeniem oka, bez napinki.
J.W.: Jesteśmy więc w świecie płynnej nowoczesności, jak mówią profesorowie, gdzie każdy może przez pięć minut, albo pół roku być pisarzem, malarzem, komiksiarzem czy muzykiem – dopasowując ten zawód, czy też to powołanie (bo dla wielu tradycjonalistów artysta, pisarz to wciąż powołanie), jak wiosenną kreację od Armaniego? Tak to traktujesz?
N.P.: No nie… To, że napisałem książkę, a MUZA ją wydała, to nie znaczy, że teraz czuję się pisarzem. Namalowałem też obraz w zeszłym roku. Kwiaty w wazonie. Nie czułem się malarzem nawet przez sekundę. I nigdy się nim nie poczuję, tym malarzem. Nie chcę. W moim przypadku to hobby, realizowane w wolnych chwilach. Co wcale nie oznacza, że nie chcę być coraz lepszy w tym co robię, nawet dla przyjemności. Mam zamiar napisać teraz lepszą książkę i namalować lepszy obraz. Z tą różnica, że obrazu nikomu nie pokażę, bo to dno, a książkę wyślę do wydawnictwa. Bo oprócz tego, że dobrze się bawię, pisząc, chcę w niej zawrzeć coś intrygującego. I mam nadzieję, że – tak jak w przypadku „Brudnej gry” – znajdzie się sporo osób, do których mój przekaz trafi. W „Brudnej grze” był to obraz sportu, ubabranego po uszy w gównie. W drugiej powieści będzie to… Przepraszam, jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.
J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu?
N.P.: Nie najważniejsze, ale najfajniejsze… Tworzenie historii, łączenie ludzkich losów, decydowanie o życiu bohaterów. To fikcja, ale jednak jesteś ich panem życia i śmierci. Szczególnie w kryminałach. Wiesz… to czasem jest przerażające nawet. Powołujesz do życia bohatera, może nawet się z nim zaprzyjaźniasz, aż tu w pewnej chwili musisz, niestety, uśmiercić go. Dla dobra książki, oczywiście.
J.W.: Fascynuje cię zbrodnia, oszustwo, manipulacja?
N.P.: Zbrodnia – nie. Oszustwo i manipulacja – tak. W mojej debiutanckiej powieści oszustwo i manipulacja są na porządku dziennym. Bohaterowie kłamią, kręcą, i manipulują sobą na wzajem. Tylko motywy mają różne. Ci źli, robią to dla zysku. Ten dobry, czyli policjant – w poszukiwaniu prawdy.
J.W.: Jak wpadłeś na pomysł napisania akurat takiej powieści?
N.P.: Chciałem zobrazować współczesny sport, z jego brudną stroną, czyli dopingiem, hazardem czy korupcją. Kryminał wydał mi się najwłaściwszą formą. Spodobał mi się schemat: sławny sportowiec – morderstwo – śledztwo odkrywające kulisy tenisa. Sport jest tłem, ale ma ogromne znaczenie dla całej książki. I dla mnie. A dlaczego akurat kryminał? Bo dzięki tej formie, czytelnik może odebrać „Brudną grę” na dwa sposoby. Jeżeli nie fascynuje się tenisem, to – mam nadzieję – wciągnie go sama intryga kryminalna. Spędzi kilka miłych wieczorów z książką, pozna zabójcę (lub zabójczynię) i tyle. A jeżeli ktoś choć trochę interesuje się sportem, to przy tej lekturze na pewno zacznie zastanawiać się nad tym, co dzieje się dziś w świecie sportu. Nie tylko tenisa. Dlaczego upadają takie gwiazdy jak Armstrong, Woods, Pistorius czy Maradona? Czy są jakieś granice, których nie powinno się przekraczać? Czym jest dziś sukces? I jaką cenę można za niego zapłacić?
J.W.: Ciekawe, że o tym wspominasz. Syn mojej znajomej gra w tenisa i tak się złożyło, że niedawno przeczytał twoją książkę. Twierdzi, że to wszystko prawda, co napisałeś. Że tenis współczesny tak właśnie wygląda. Nie obawiasz się, że za dużo odkryłeś i że mogłeś zaleźć komuś za skórę swoją historyjką?
N.P.: W tej książce nie ma prawdziwych osób. Nie opisałem wydarzeń, które widziałem. To fikcja. Wszystko wymyśliłem. Przed 11 września było sporo książek i filmów o atakach terrorystycznych na USA. Czy po ataku na World Trade Center dobrano się do ich autorów? Ktoś się obraził na jakiegoś pisarza? Czy prokurator przesłuchiwał scenarzystów i reżyserów kina akcji? Nie. A przynajmniej ja o niczym takim nie słyszałem. Żyjemy w świecie, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistością. I, tu odniosę się do syna twojej znajomej, czasami można się w tym pogubić. Albo odnaleźć w fikcyjnej relacji jakieś ślady prawdy. Każdy ma prawo do takiego odbioru książki czy filmu. Ale czym innym jest opisanie tego, co się naprawdę wydarzyło i zmiana personaliów bohaterów, a czym innym stworzenie nierealnego świata, fikcyjnych wydarzeń i postaci. Ja zrobiłem to właśnie w ten drugi sposób. Pokazałem w „Brudnej grze” moją wizję sportu. Ale ja tego nie doświadczyłem. Nie widziałem na własne oczy przekazywania sobie pieniędzy za sprzedane mecze czy wbijana strzykawki w żyłę. Ale prostytutki na imprezach z udziałem tenisistów już tak. Przynajmniej tak mówiono o tych paniach za ich plecami. Ale to, że tam były, nic jeszcze nie znaczy, prawda? Stworzyłem fikcyjny świat wielkiego tenisa i pokazałem go od kulis. Taka MOŻE BYĆ rzeczywistość, lecz NIE MUSI. Nie mam na to dowodów. I nie potrzebuję ich. Wystarczy mi wyobraźnia. Dzisiaj piszę książkę o sławnym tenisiście, który wspomaga się w nielegalny sposób, a jutro może się okazać, że aktualny numer jeden tenisa zostaje przyłapany na dopingu. Gdy ktoś zapyta „Wiedział pan?”, mogę jedynie odpowiedzieć „Tak. Bo ja już to dawno temu wymyśliłem.”
J.W.: Co było najtrudniejsze w pisaniu tej książki?
N.P.: Zmuszanie się do czytania kolejnych wersji. Kiedy czytasz swoją książkę szósty raz, trudno o obiektywną ocenę.
J.W.: Jak sobie z tym radziłeś? Do jakich sztuczek się uciekałeś, żeby przez te kolejne wersje przebrnąć?
N.P.: Raz czytałem na tablecie, raz wersję papierową, raz na ekranie komputera. Niektóre fragmenty na głos. I tyle. (Śmiech.)
J.W.: Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników?
N.P.: Nie mam prawa niczego oczekiwać od czytelników. Niech czytają moje książki i mają przy tym masę dobrej zabawy.
J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym?
N.P.: Nie wiem. Znam kilku artystów, znam też kilku ludzi, którzy artystami nie są. (Śmiech.) Ludzie w ogóle są różni. Ale są też podobni do siebie. Artyzm nie ma z tym nic wspólnego. Często słyszę, że artyści są oderwani od rzeczywistości. To bez sensu. Menele sączący jabola pod sklepem to dopiero są oderwani od rzeczywistości. Nie można generalizować, pozwól, że ominę ten temat szerokim łukiem.
J.W.: Jak skomentowałbyś taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik, który tu lekko strawestuję: „pilot mig-a zwycięża gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na żonę i dzieci”?
N.P.: Nigdy nie leciałem mig-iem ani F-16. Zresztą migi, podobnie jak F-16, są też dwumiejscowe. Więc nie zgodzę się z tym. Ale czy mam prawo to komentować po napisaniu zaledwie jednej powieści?
J.W.: W porządku. Pogadajmy o warsztatach. Jak na nie trafiłeś?
N.P.: Na warsztaty trafiłem, kiedy miałem mniej więcej połowę książki. Byłem ciekaw, czy idę w dobrym kierunku. Pisałem instynktownie i chciałem zobaczyć jak wygląda taka nauka pisania.
J.W.: Czy warsztaty pomogły ci w pisaniu?
N.P.: Warsztaty potwierdziły, że instynkt mnie nie zawiódł, to znaczy obrałem dobry kierunek (Śmiech.)
J.W.: Czego nauczyłeś się przede wszystkim na warsztatach?
N.P.: Wiele wskazówek prowadzącego było cennych. Kilka książek, które wskazał okazało się pomocnych. I na tym moim zdaniem polega sens takich warsztatów. Jeżeli ktoś się spodziewa, że po jednym kursie będzie w stanie napisać powieść nominowaną do Nagrody Nobla, Nike, Pulitzera i zostanie ona wysłana lotem bezzałogowym w kosmos to jest w błędzie. Prowadzący wskazuje pewne kierunki, czy nawet powiedziałbym ścieżki, którymi można podążyć. Lub nie. Sugeruje pewne rozwiązania, prezentuje teorie, prowokuje… Ale 90% pracy jest po stronie tego, który przyszedł na kurs, żeby nauczyć się pisać. Taki kurs uświadamia jak ciężką pracą jest pisanie. Przed wejściem powinien wyświetlać się neon: „Trzeba będzie coś pisać! Sama obecność nie wystarczy! To nie studia licencjackie”. Kurs pisarski to nie wykład miłego starszego pana w okularach. To szkoła przetrwania prowadzona przez bezlitosnego tyrana pisarstwa! Oczywiście nie można w ten sposób reklamować kursu, bo nikt by nie przyszedł. (Śmiech.) To jasne. Ja też pewnie nie przyszedłbym. Ale jeżeli z takim nastawieniem podejdzie się do kursu, jeżeli powie się sobie „dam radę, choćby nie wiem co” i pokona wszelkie swoje opory, to sukces murowany. Podkreślam, na kursie trzeba dać z siebie maks, jak w sporcie. (Śmiech.)
J.W.: Z innej beczki. Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
N.P.: Od dobrej promocji.
J.W.: Książka, jej jakość jest nieistotna? Skąd ci się wzięło takie pesymistyczne przekonanie? (Śmiech.)
N.P.: To wcale nie jest pesymizm! To rzeczywistość. Sukces polegający na ogromnej sprzedaży – kwestia promocji. Sukces polegający na nominacji do prestiżowej nagrody – kwestia promocji na innym poziomie. Oczywiście trochę żartuję. Ale tylko trochę. Dla każdego pisarza sukces może oznaczać co innego. Dla jednych jest to pozycja na liście bestsellerów, dla innych prestiżowe nagrody. Dla kogoś to listy od czytelników czy uwielbienie w oczach gości na spotkaniach autorskich. Dla mnie sukcesem było fakt, że udało mi się skończyć tę książkę. Po napisaniu pierwszych dziesięciu stron wydawało mi się to celem tak odległym, że wręcz nieosiągalnym dla zwykłego śmiertelnika. (Śmiech.) A jednak się udało.
J.W.: Jak w ogóle oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie, czy tylko zamętu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym?
N.P.: Nie mam na to wpływu. Ta rzeka płynie i tyle. Czasem stoję na brzegu i się przyglądam, czasem zanurzę nogi. Teraz zanurzam nogi, bo jestem w trakcie promocji „Brudnej gry”. Ale zaraz wracam na brzeg.
J.W.: Uważasz, że pisarz powinien trzymać się z daleka od tej rzeki i jak się tylko da nie zanurzać w niej nawet małego palca?
N.P.: To indywidualna kwestia. Obserwuję na facebooku fanpage m.in. Katarzyny Bondy i Marka Krajewskiego. Oba ciekawe, choć prowadzone w zupełnie inny sposób. Pan Marek przeważnie dodaje post raz w tygodniu. Jest to dłuższy, przemyślany tekst. Pani Kasia pisze częściej, konsultuje z fanami pewne kwestie dotyczące aktualnie pisanej książki, robi konkursy, umieszcza sympatyczne fragmenty korespondencji od czytelników. Oba fanpage mają swój klimat. Ich autorzy poświęcają im tyle w czasu, ile uważają za stosowne. Widać, że oba prowadzone są bez ciśnienia. I o to chodzi. Trzeba płynąć tą rzeką zgodnie ze swoim rytmem. (Śmiech.)
J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego?
N.P.: Na razie żadna.
J.W.: Chyba jednak świadka. W końcu „dajesz świadectwo”, jaki rak toczy współczesny tenis, sport w ogóle. Nie tak?
N.P.: Można tak to ująć. Tym bardziej, że druga powieść też będzie pokazywać pewne słabości współczesnego sportu. Może nie tak agresywnie jak „Brudna gra”, ale faktycznie też „daję świadectwo”. Muszę tutaj jednak zaznaczyć, że najlepszą rolą dla mnie byłaby chyba rola „proroka-świadka”. Bo przecież piszę o rzeczach, których nie widziałem. To jest mój obraz sportowej rzeczywistości, ale wymyśliłem go na potrzeby powieści kryminalnej. Nie mam żadnych dowodów na to, że sprawy opisane w „Brudnej grze” wydarzyły się naprawdę.
J.W.: A technika, jej zdobycze najnowsze? Czy tylko pisarze SF powinni się nią interesować? Autor kryminałów też powinien trzymać rękę na pulsie, czy może sobie odpuścić?
N.P.: To bardzo złożony temat. Czy komórka, tablet, kamera w długopisie i mikrofon w okularach to jeszcze zdobycze techniki czy już codzienność? Wydaje mi się, że autor kryminałów może podejść do tego na kilka sposobów. Zastanawiając się nad Twoim pytaniem, przychodzi mi do głowy podział na dwa podejścia. „Na Columbo” i „na CSI”. W opcji „na Columbo” zdobycze techniki – tej codziennej jak i policyjnej – ograniczone są do niezbędnego minimum. Coś tam musi być, żeby nie wyszło, że akcja dzieje się – wbrew zamierzeniom autora – w Średniowieczu. Ale liczy się intelekt głównego bohatera. W podejściu „na CSI” autor musiałby doskonale orientować się w nowinkach technicznych, także tych wykorzystanych przez policję. Mnie bliżej do podejścia „na Columbo”.
J.W.: Gdybyś mógł kazać polskim krytykom współczesnym przeczytać jakichś polskich poetów i prozaików dwudziestowiecznych jeszcze raz, jakie nazwiska byś wskazał?
N.P.: Po co mają czytać jeszcze raz? Jak przeczytali i nie zrozumieli, to ich problem, nie mój. (Śmiech.)
J.W.: A dostrzegasz, jak to się mówi, jakieś wybitne, a przegapione czy niedocenione zjawiska w literaturze współczesnej?
N.P.: Dziwię się, że „Piosenki Starego Serca” nie dostały nominacji do Nike (Śmiech.) Pruderia?
J.W.: A poza „Piosenkami..”? (Śmiech.)
N.P.: Jeżeli jakieś zjawiska zostały przegapione, to ja też ich niestety nie dostrzegłem.
J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz?
N.P.: Jest masę takich przestrzeni i czuję się z tym doskonale.
J.W.: Czym ją zapełniasz?
N.P.: Na przykład sportem. Ale nie takim przed telewizorem. (Śmiech.)
J.W.: Gdybyś miał przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego twoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałbyś w pierwszym rzędzie?
N.P.: Za mało przeczytałem swoich książek, żeby wskazywać mankamenty. (Śmiech.) „Brudną grę” musiałbym przeczytać jeszcze razy na spokojnie. Ale nie teraz. Zrobię to za pół roku i wtedy chętnie ci odpowiem na to pytanie.
J.W.: Czy udało ci się szybko skończyć? Miałeś chwile zwątpienia?
N.P.: Skończyłem dosyć szybko. A chwile zwątpienia pojawiają się od czasu do czasu. Trzeba się nauczyć z nimi żyć.
J.W.: Jaki miałeś sposób na zmotywowanie się do pisania?
N.P.: Cukierki czekoladowe. Zjadłem ich całą masę podczas pisania „Brudnej gry”. Ale to bez sensu. Nie zdrowe. Przy pisaniu drugiej jem sucharki. A tak zupełnie serio, to nie muszę się jakoś specjalnie motywować. Po prostu planuję, że od tej godziny do tej danego dnia mam pisać. Siadam i piszę. Jak ma jakiś pomysł, to wyjmuję tableta i piszę w dowolnym miejscu. Problem pojawia się wtedy, kiedy nie mam czasu na pisanie. Jak się wypadnie z rytmu pisania na tydzień czy dwa, to potem ciężko wrócić.
J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę?
N.P.: Nie było łatwo, ale też nie jakoś strasznie trudno. W pewny momencie było kilka propozycji. Wybrałem najlepszą.
J.W.: Jak wspominasz współpracę z wydawcą, co jest w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
N.P.: Bardzo sobie chwalę wydawcę. Wszystko jest tak jak być powinno. Dobra, szybko podpisana umowa. Świetna praca przy redakcji tekstu, szybkie wydanie. Nie musiałem czekać miesiącami na termin. Praktycznie na drugim spotkaniu ustaliliśmy, że książka ukaże się podczas Australian Open 2014, czyli w styczniu. Jestem zadowolony z działań promocyjnych, sesji zdjęciowej, ze spotkania autorskiego w Cafe MiTo. Na wiosnę kolejne spotkania z czytelnikami. To ważne, że książka nie została potraktowana jak ryzykowny debiut, a zainwestowano w nią czas i pieniądze. Doceniam to.
J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści?
N.P.: Powtórzę, to co już powiedziałem, dla mnie samo ukończenie „Brudnej gry” jest sukcesem. Zaczynając ją pisać, nie miałem pojęcia jak to się skończy. Nie wiedziałem, czy po 50 stronach nie rzucę tego. Jak miałem już 200 stron, to po woli zaczęło do mnie docierać, że może coś z tego wyjdzie. Że może uda się skończyć. No i skończyłem pierwszą wersję. Potem kilka tur poprawek i jest! Udało się. Cieszę się z publikacji i pozytywnych recenzji. Ale prawdziwym testem będzie ta druga powieść.
J.W.: Czyli będzie seria z komisarzem Wolskim?
N.P.: Będzie kontynuacja losów Wolskiego w drugiej książce. Czy seria, jeszcze nie wiem.
J.W.: Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
N.P.: To zależy od wiersza. (Śmiech.) Na przykład wiersze Grochowiaka zainspirowały mnie do stworzenia wątku profesora w „Brudnej grze”.
J.W.: Czy literatura jest sexy?
N.P.: Myślę, że z literaturą jest jak z kobietą… Lub facetem. Kwestia gustu.
Fot. Jacek Pióro (materiały prasowe wydawnictwa MUZA SA)
Wywiad ukazał się na stronie Jakuba Winiarskiego www.literaturajestsexy.pl