Wywiad z Olgierdem Hurką
Fot. z archiwum autora
PP: Serdecznie gratulujemy wydania Pana pierwszej powieści „Znamię” , kryminału, który oprócz wątków sensacyjnych daje czytelnikowi ciekawą opowieść psychologiczną.
PP: Jaka jest droga od pisania do szuflady do publikacji książki?
Olgierd Hurka: Sądzę, że w przypadku każdego autora przebiega to inaczej. Dla mnie kluczowe było przełamanie pewnego błogosławieństwa sformułowanego bodaj przez Jamesa Rusella Lowella w 1871 roku. W wersji Tuwima brzmiało to następująco: „Błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa”. Decyzja o publikacji książki wymagała ode mnie uzyskania poczucia, że to, czym chcę się podzielić z czytelnikami jest dostatecznie dobre, ciekawe, że nie popełniam literackiego falstartu. To w gruncie rzeczy kwestia zdobycia się na odwagę. Dojście do takiego momentu zajęło mi sporo czasu.
PP: Kto był Pana mistrzem do naśladowania?
Olgierd Hurka: Nie umiem wskazać jednego, czy nawet kilku nazwisk. Oczywiście istnieją ogólnie obowiązujące ramy prozy gatunkowej. Pozostając zasadniczo w ich ramach, nie zamierzałem uprawiać stylizacji na kogoś. Rzecz jasna, mogę być epigonem nieświadomym.
PP: Jak wymyślił Pan swoich bohaterów? Czy wzorował się Pan na realnych osobach?
Olgierd Hurka: Choć bohaterowie „Znamienia” są całkowicie fikcyjni, dałoby się odnaleźć w nich pewne cechy i zachowania ludzi, których spotkałem, o których słyszałem lub przeczytałem. Oczywiście nie ma tutaj mowy o dokładnym odwzorowaniu. To działa w ten sposób, że na przykład bohater wygłasza kwestię, którą ja usłyszałem dziesięć lat temu i z jakiegoś powodu zapamiętałem. Ktoś powiedział mi kiedyś, że nie da się stworzyć portretu człowieka, który nie istnieje. To zawsze będzie wyobrażenie bazujące na twarzach ludzi, których się w życiu widziało. Podobnie jest, myślę, z bohaterami literackimi. Nie biorą się znikąd.
PP: Jak wygląda u Pana proces pisania powieści? Tworzy Pan najpierw jakiś szkic fabuły czy raczej pisze Pan „z głowy”?
Olgierd Hurka: Piszę scenami ułożonymi pod szkielet fabuły, niechronologicznie. Pisanie to w dużej mierze proces poznawania bohaterów przez autora. Skutkuje to niekiedy koniecznością zmiany fabuły. Wydaje mi się, że takie podejście jest właściwe, daje bardziej wiarygodny efekt. Sztywne trzymanie się oryginalnego pomysłu na fabułę nie powinno odbywać się kosztem spójności rysu psychologicznego postaci. Ciepły i opiekuńczy przez całą powieść bohater okazuje się w końcowej scenie morderczym psychopatą? To nie twist, ale pójście na łatwiznę.
PP: Skąd czerpie Pan pomysły?
Olgierd Hurka: Staram się uważnie obserwować rzeczywistość, robię sporo notatek, gromadzę ciekawiące mnie informacje z prasy, z internetu. Ten zasobnik tematów, motywów, pomysłów na postaci urósł do rozmiarów całkiem sporego repozytorium. To frazes, że pomysły leżą na ulicy, ale patrzę właśnie na informację z jakiegoś portalu z listopada zeszłego roku. Późnym wieczorem przechodnie na ulicy Dmowskiego w Gdańsku zainteresowali się zdezorientowanym i wychłodzonym staruszkiem, siedzącym na ławce przed gabinetem stomatologicznym. Mówił, że od dziesięciu godzin czeka na żonę, która poszła do dentysty, że już tak długo to trwa, a on zgłodniał. Mężczyznę zbadano i odwieziono do pustego mieszkania… Nieoczekiwanie po kilkunastu minutach pojawiła się jego żona. Wracała z komisariatu, gdzie zgłosiła zaginięcie męża. Czy to nie gotowy materiał na krótką formę?
PP: Jakie jest Pana doświadczenie – łatwiej zacząć czy skończyć pisanie, kiedy przestać poprawiać?
Olgierd Hurka: Zdecydowanie łatwiej jest mi zacząć, niż skończyć. Nie jestem typem Josepha Granda z „Dżumy” Camus, który latami cyzelował pierwsze zdanie o amazonce jadącej na kasztance alejami Lasku Bulońskiego. Za to ostateczną redakcję mógłbym ciągnąć w nieskończoność. Po wprowadzeniu ostatnich poprawek przed wydrukiem „Znamienia” obiecałem sobie nigdy nie zajrzeć do środka. Jestem przekonany, że zauważyłbym potrzebę zmienienia jeszcze czegoś.
PP: Co było dla Pana najtrudniejsze w procesie pisania tej książki?
Olgierd Hurka: Znalezienie złotego środka pomiędzy czasem na pisanie a obowiązkami rodzinnymi. Na początku pewnym problemem dla domowników było przyzwyczajenie się, że w określonych godzinach wieczornych nie jestem dla nich dostępny, i że wakacje zaczęły wyglądać cokolwiek inaczej... Z czasem udało mi się wypracować zasady zarządzania czasem, których się trzymam.
PP: Jaki Pan miał sposób na motywowanie się do pisania?
Olgierd Hurka: Może to dziwne, ale dominowała motywacja negatywna. Dość wcześnie wyrobiłem w sobie nawyk pisania codziennie, choćby przez godzinę, dwie. Kiedy z jakichś powodów pisać nie mogłem, odzywał się głos wewnętrznej dyscypliny, jątrzący przypomnieniem o nieubłaganym upływie czasu…
PP: Uczestniczył Pan w kursach kreatywnego pisania – jak ocenia Pan udział w takich warsztatach, czego można się nauczyć, co dają w praktyce?
Olgierd Hurka: Myślę, że każdy może wynieść z takich zajęć coś dla siebie - uczestnicy przychodzą z różnym bagażem prób literackich, doświadczeń czytelniczych. Wszyscy zapoznają się z niezbędnymi podstawami w zakresie zasad tworzenia fabuły, kreacji postaci, budowania dramaturgii, wychwycone zostają nawykowe, nieuświadamiane błędy językowe. W moim przypadku ważne było też zderzenie się z konstruktywną krytyką tekstu. No i wejście w środowisko ludzi dzielących tę samą pasję. Kursy owocują znajomościami, które trwają po ich zakończeniu i stanowią dla autora wspaniałe wsparcie w dalszym rozwoju pisarskiej działalności.
PP: Na koniec, proszę nam zdradzić jakie ma Pan dalsze plany pisarskie?
Olgierd Hurka: Poświęcam pisaniu większość wolnego czasu, co znaczy, że pewnego dnia kolejna powieść dostanie może szansę trafić do czytelników. Mam taką nadzieję.
PP: Dziękujemy za rozmowę i czekamy na kolejną książkę.